Cześć wszystkim :D W środę 5 lutego miałam wizytę w konsulacie USA w Warszawie. Już na początku zaskoczyła mnie kolejka na zimnie (na szczęście niezbyt zimnym.. zimnie :D), przede mną były nawet osoby umówione na 10, a nie na 9.30 jak ja (a była jakoś 8.55 jak tam doszłam), ale było kilka miłych pań, z którymi rozmawiałam (wszystkie dostały wizę :D) więc jakoś to poszło.
Już na początku stało kilka ochroniarzy czy innych takich i wyciągali od razu rękę po telefon. Dostałam numerek, musiałam zdjąć kurtkę, dać paszport wraz z dokumentami i przejśc przez bramkę. Niestety zapiszczało, ale nie spodziewałam się niczego innego, a to wisiorek, a to pieniądze w kieszeni, a to metal na butach. No i bardzo miły pan sprawdził mnie takim urządzeniem jak pałka policyjna (:D) i zapiszczało w miejscu, gdzie miałam pieniądze, huhu! Wyjęłam, sprawdził jeszcze raz, nie zapiszczało i dostałam z powrotem kurtke, paszport i wszystkie dokumenty, mój cały skarb tego dnia :D Później musiałam znowu wyjść na zewnątrz (oczywiście nie chciało mi się założyć kurtki, bo po co) i trafiłam do drugiego budynku. Tam zeszłam na dół, powiesiłam kurtkę i stanęłam w kolejce do rejestracji. Oczywiście, jak prawie każdy w kolejce, byłam pewna że stoję JUŻ w kolejce do konsula :D a tu taki żarcik, to tylko rejestracja! Bardzo miła pani nie ogarnęła, że mogę starać się o wizę nawet 4 miesiące przed wylotem, więc musiała coś sprawdzić, co dało mi kilka minut dodatkowego czekania. Dostałam numerek A106, zupełnie taki jak dostaje się na poczcie i kartki z moimi prawami w Ameryce. Przeszłam na drugą część sali i zaczęłam się w nią wczytywać, jak to radziły inne au pairki, ale nie zdążyłam przeczytać wszystkiego, tam było 10 stron A4!
Byłam pewna jeszcze tego samego dnia rano, że wolałabym trafić do pana konsula, ale jedyny który był, zdążył nie udzielić wizy jednemu panu, co od razu sprawiło, że powtarzałam w głowie jak mantrę, że jednak nie chce pana konsula, chce panią :D i na szczęście udało mi się, trafiłam do miłej pani mówiącej co drugie słowo "ammm", która spytała mnie o ilość dzieci, wiek dzieci, moje doświadczenie w opiece nad dziećmi, numer alarmowy w US a później "czy zna pani swoje prawa w USA?", a ja z szerokim uśmiechem, że taaak. Kazała mi powiedzieć co zapamiętałam, pierwsze co mi przyszło na myśl, to że mam prawo do zapłaty za swoją pracę. Spytała jeszcze czy rodzina ma prawo wziąć ode mnie praszport, ale to akurat zdążyłam wyczytać. Odpowiedziałam, że nie, a ona uśmiechnęła się, rzuciła mój paszport razem z dokumentami na kupkę innych paszportów oczekujących na wklejenie wizy i powiedziała, że dostanę mój paszport z wizą w ciągu kilku dni :D
I takim cudem ostatnia oficjalna rzecz związana ze sprawami wyjazdu została wykonana. Teraz tylko prezenty, pakowanie iiii bilet na samolot :D no i matura :( do której muszę się wreszcie zacząć porządnie przygotowywać, zdecydowanie.
Pomysły na prezenty już są, teraz czas je kupić :D
xoxo